Tryb zombie współczesnych czasów.
Wstajesz rano, szybki prysznic, połykasz śniadanie, szybko pakujesz dzieci do auta, pędzisz do pracy. W sympatycznej korporacji czekają na Ciebie milutkie zadanka na wczoraj, cały stos zadanek. W przerwie, jak masz szczęście lunch. Powrót do domu w korkach, we własnych myślach lub oparach irytacji, że tak to wszystko wolno idzie, a idiota z przodu nie umie prowadzić.
W domu dzieciaki albo partner albo nikt. Trzeba ugotować, trzeba zjeść (tak, to też może być kolejne zadanie na liście), wyprać. I nawet jak jest czas wolny przed telewizorem, na spacerze, na rowerze, to wcale nie zawsze oznacza prawdziwy wypoczynek. Nawet sport staje się zadaniem do wykonania, żeby schudnąć, albo po prostu, bo to zdrowe.
Tak wiem, przesadzam. Nie każdy żyje w ciągłym pośpiechu, nie każdy pracuje gdzieś, gdzie non stop musi udowadniać, że jest dość dobry, żeby go nie wyrzucili. I każdy (no prawie) czasem naprawdę odpoczywa.
Ale myślę sobie, że skoro ja, pracując w domu, z naprawdę całkiem sporym zapasem czasu, łapię się na tym, że do życia podchodzę zadaniowo, to pewnie ludzie, którzy pracują więcej ode mnie, też tak miewają.
Tryb zombie jawi mi się jako ogromnie popularny w dzisiejszych czasach. I właśnie dlatego dziś o jego alternatywie -uważności.
PRZECZYTAJ TEŻ: JAK REALIZOWAĆ CELE NOWOROCZNE, ABY NIE ZGUBIĆ SIEBIE PO DRODZE?
Życie w trybie zombie z listą zadań
Nie żebym miała coś przeciwko organizacji czasu, robieniu zadań. Odhaczanie zrobionych rzeczy na liście sprawia mi tyle frajdy, co Tobie. Chodzi mi raczej o tryb zombie.
Robisz, ale Cię nie ma. Przytulasz, ale nie zauważasz. Mówisz, że ci miło kogoś spotkać, chociaż myślisz o jutrzejszym spotkaniu w pracy.
Idziesz na spacer, ale myślisz o tym, co kupisz. Smarujesz ciało balsamem, ale nawet tego nie czujesz.
Na robieniu tego wszystkiego mija życie, przecieka przez palce. Ktoś kiedyś napisał, że życie to, to co przydarza Ci się, kiedy jesteś zajęty robieniem innych planów. Coś w tym jest. Naprawdę nie mogę się nadziwić, temu, jak wiele chwil przecieka nam przez palce i jak często tryb zombie wydaje nam się jedyną opcją.
Jesteś tutaj, czy czekasz na ciekawszy moment ?
Jakiś czas temu pojechaliśmy na parę dni do zachodniej części naszego pięknego kraju. Wjechaliśmy gondolą na szczyt, z którego rozciągał się niesamowity widok. Siedziałam sobie na skale, kiedy uświadomiłam sobie, że w zasadzie mnie tu nie ma. Ciężko mi było przez 5 minut posiedzieć w pięknym miejscu i naprawdę być obecna. I pomyślałam, że sporo tracę.
Kiedy wróciliśmy z wycieczki, zaczęłam się bawić w kolekcjonowanie doświadczeń w swojej głowie. Zamiast brać prysznic, na standardowym autopilocie (trzeba szybko odhaczyć, bo czekają na mnie z filmem), przez te 5 minut zajmowałam się czuciem wody na swoim ciele.
Skoro jako dziecko umiałam się przez 30 minut ekscytować butelką napełnioną wodą (miała nawet imię) to może teraz, chociaż częściowo uda mi się naprawdę znaleźć moje tu i teraz pod prysznicem.
Tryb zombie – pułapka przy próbach wyjścia
Albo wyjdzie natychmiast, teraz, albo to jest bez sensu. To jest częsta pułapka i naprawdę nie zliczę, ilu rzeczy nie zrobiłam, tylko dlatego, że w nią wpadłam.
Dream big but act small– takie mądre, chytre zdanko, przeczytane w jakiejś książce. Małymi kroczkami, nie od razu Rzym zbudowano.
Co z tego, że pod prysznicem byłaś uważna przez minutę.
Co z tego, że w ogóle o koncepcie bycia bardziej obecną przypominasz sobie dwa dni później i udało Ci się uważniej zjeść tajską potrawę.
Próbuj. Potem zapominaj. I znowu próbuj.
I właśnie dzięki temu, zwykłe życie: prysznic, głaskanie kota , jedzenie zaczynają być same w sobie fajne. Intensywne.
Alternatywa do odhaczania zadań w trybie zombie
Można wykonywać swoje zadania mechanicznie z nastawieniem na wynik. I to działa, o ile chodzi ci tylko o wynik.
Mnie chodzi też o drogę, bo z takich wielu dróg do celu składa się moje życie. I wolę go doświadczać niż się przez nie prześlizgiwać. Wiem, że nie wszystko zawsze będzie mi sprawiało przyjemność. Ale i tak chcę być obecna. Wyłączyć autopilota.
Jest jeszcze bonus. Kiedy jestem zrelaksowana, tu i teraz, przychodzą pomysły. Podczas tańczenia przy zamkniętych roletach, podczas biegania, w wannie pełnej piany. Nagle w mojej głowie, widzę pomysły na wpisy, na bloga. Zaczyna mi się układać, jak pracować z klientem, z którym utknęłam w martwym punkcie.
Takie pomysły inspirują. Więc cała podekscytowana zaczynam pisać kolejny wpis. I uświadamiam sobie, że dwa dni temu zmuszałam się, żeby go napisać, bo był na mojej liście „na dziś”.
To co, to do list jest złe?
Nie, szczerze mówiąc bez to do list, ciężko byłoby czasem żyć. I zawaliłabym połowę więcej rzeczy.
Chodzi mi o to, żeby bardziej czuć w życiu, w każdej chwili, w której o tym pamiętasz.
Nie masz czasu? A co takiego ważnego robisz stojąc w korku? Nakładając krem na twarz? Gotując obiad i sprawdzając, czy nie jest za słony?
Każda chwila, w której przypomnisz sobie, że możesz jej bardziej doświadczać, jest dobra, żeby to zrobić.
To do list jest spoko. Nic do niej nie mam. Część rzeczy na niej, zrobisz na automacie, bo jest to tak nudne, męczące itp. Ja też tak robię.
Pewnie można być obecnym robiąc nawet coś, czego się nie lubi. Ale ja tego nie umiem i na razie nawet nie chcę próbować, więc nie będę się wymądrzać na ten temat.
Ale w zwykłej codzienności jest całe miliony chwil, zwykłych i pozornie szarych, które tylko czekają, aby pokolorować je swoją obecnością. I to jest dla mnie życie pełnią życia.